sobota, 7 maja 2011

Święty Jeremy Scott od wariatów

Choć złośliwi mawiają, że projekty Scotta należy zamknąć w szufladzie z napisem "czego to ludzie nie wymyślą", jedno jest pewne - kreatywności nie można mu odmówić.

Koszulka wyglądająca jak rozcięta reklamówka jednorazowa z niejednoznacznym sloganem 'thank you for shopping here', skórzane obicia na męskie przyrodzenie czy w końcu kreacja wykonana ze zgniecionych puszek...  Jeremy udowadnia, że jego mózg to kopalnia iście szatańskich, a czasami wręcz surrealistycznych i futurystycznych pomysłów. No ale kto jak nie on miałby umilać nam te śmiesznie poważne fashion weeki, które urastają do rangi modowych świąt? Kolekcja Jeremy Scott wiosna/lato 2011 to taki najmniej spodziewany prezent i prztyk w nos obowiązującym trendom.


 
Weźmy na przykład taką sukienkę z patchworku imitującego mięsne płaty. Przyzwyczajeni do szkolnej sztampy typu 'co autor miał na myśli', w każdym, nawet artystycznym dziele doszukujemy się ładu, składu i sensu, jak gdyby w przypadku jego braku miały porwać nas siły chaosu. I trochę niepotrzebnie... Sztuka rządzi się swoimi prawami, moda podąża jeszcze inną ścieżką, trudno jest ją zatem interpretować, a projekty Scotta przekonują o tym, że nie zawsze trzeba brać wszystko śmiertelnie poważnie.


 
W przypadku Scotta ciężko operować określeniem 'ready-to-wear', wystarczy jeden rzut oka na pierwszy z brzegu projekt i już wiesz, że nikt o normalnych zmysłach nie wyszedłby w majtkach i przykrótkim topiku na ulicę. Po chwili zastanowienia stwierdzam, że może i ktoś by wyszedł, ale nie wnikajmy.
Mężczyzna wg Scotta to sado-masochistyczny cowboy z odsłoniętym torsem i wycięciem w okolicy krocza. Wszystko jednak mieści się w konwencji westernowskiej, gdyż jest i skóra i kamizelka i są nawet frędzle!

 Hitem sezonu, jak dla mnie przynajmniej jest sukienka wieczorowa w kształcie worka na śmieci, ale nie byle jaka, bo imitująca pożądniejszy worek, ten ze ściągającymi się sznurkami! Znając 'trashowe' zapędy projektanta można się było spodziewać, że pójdzie w ciemniejszą stronę mocy.

Tym, dla których cena nie jest jednak obojętna, podrzucamy pomysł na bajecznie proste DIY. Potrzebna będzie mała czarna i kilkanaście dużych agrafek. Voila! Prawda, że proste? Zanim zaczniecie bluzgać projektanta, że za skrawek ubrania, który wy wykonaliście w 10 minut, pan raczy żądać równowartość waszej pensji (no dobra, gdyby dodać jeszcze rentę babci starczyłoby akurat na cały outfit), następnym razem pierwsi wpadnijcie na zacną ideę. Bo w rzeczy samej najdroższym z wszystkich materiałów jest pomysł, żadne tam krynoliny,atłasy i jedwabie.


 
                                                                zdjęcia: Style.com
Projekty Scotta do praktycznych z pewnością nie należą, ale do cholery jasnej, w szafie masz milionpięćsetstodziewięćset zwykłych/uniwersalnych/pasujących do wszystkiego/spokojnych/i do znudzenia prostych ubrań. Czy nie warto czasem zaszaleć? No bo kiedy, jak nie teraz?

3 komentarze:

  1. świetny tekst, fajnie piszesz :) podoba mi się
    zapraszam do mnie
    misscferreira.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Agrafkowe zdobienia to może nie nowy, ale całkiem fajny pomysł ! Dobry tekst.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń